Trudne wyzwanie
Nie będę się rozwodzić nad tym, że FIFA to seria kultowa, że trudno sobie wyobrazić spotkania z kumplami bez rozegrania przynajmniej kilku szybkich meczów, że odjechała swoim konkurentom w kwestii popularności w ostatnich latach, że Ligia Mistrzów itd. To wszyscy wiemy. I pewnie dlatego tak wiele oczekujemy od każdej kolejnej odsłony serii. Bo, nie bójmy się tego napisać, oczekiwania fifomaniaków często przypominają damskie wyobrażenia o mężczyźnie idealnym.
Co roku chcemy dostać całkowicie nowy, zaskakujący nas produkt. Świeży, naszpikowany nieznanymi dotąd rozwiązaniami, olśniewający graficznie. Z drugiej strony stanowczo żądamy zachowania tego, co w FIFIE nam się podoba.
W praktyce oznacza to, że twórcy przed każdym kolejnym odświeżeniem serii muszą balansować pomiędzy dynamiczną rozgrywką a taktycznym realizmem. Pomiędzy wprowadzaniem wcześniej niespotykanych rozwiązań rozegrania piłki, a konserwatywnym podejściem do przetartych już i lubianych przez graczy ścieżek. Ten związek ma być jednocześnie stabilny i szalony. Twórcy gry łatwo nie mają, przyznaję.
Dlatego z przymrużeniem oka patrzę zawsze na wszystkie memy, żale i internetowe żarty o tym, jak to nierozgarnięci fani FIFY po raz kolejny pójdą kupić tę samą grę za prawie 300 zł. Po pierwsze nie fani gry, lecz fani serii. Po drugie dlaczego mieliby nie wydać swoich ciężko zarobionych pieniędzy na rozrywkę, która zapewni im kilkaset (kilka tysięcy?) godzin wspaniałej zabawy? Czy fani "Gry o Tron" rezygnowali z subskrypcji HBO po mniej udanym odcinku serii? No nie.
Tym bardziej, że EA Sports szczególnie w dwóch ostatnich edycjach naprawdę postarało się, żeby nie dostać w twarz oskarżeniem spod sztandaru przywołanego już odgrzewanego kotleta. Nowe tryby szybkiej gry, formuła Ligi Mistrzów, kobiece reprezentacje - to wszystko jest właśnie próbą zaserwowanie FIFA 20 w postaci ciągle pysznego steka z polędwicy, znanego nam doskonale z menu, ale podlanego nowym sosem. Zobaczmy, czy nie okaże się on ciężkostrawny.
Komentarze