Jeden z moich ulubionych momentów "Uncharted 4" to ten, w którym Nathan Drake i jego żona, Elena, siadają na kanapie, aby zdecydować, kto tym razem zmywa naczynia. Na scenę wkracza Playstation 2 i Crash Bandicoot, a gracza za serce chwyta nostalgia.
Wyjątkowo potężna dawka nostalgii, której pojedynczy etap w żaden sposób nie jest w stanie zaspokoić. Na szczęście trzy pierwsze części tej trochę głupawej, ale i bardzo szalonej przygody trafiły do nas w postaci "N. Sane Trilogy". I był to strzał w dziesiątkę, bo w chwili, gdy piszę te słowa, Crash w zatrważającym tempie znika ze sklepowych półek i generuje spory ruch na łączach.
To nie może być zasługa tylko nostalgii, w tym poczciwym Crashu musi tkwić coś więcej, skoro ludzie – gdyby okazało się to konieczne – wyrywaliby go sobie z rąk. I jest.
Gra oryginalnie stworzona przez Naughty Dog, czyli studio, które "podarowało" nam również serię "Uncharted" oraz genialne "The Last of Us" zrobiło po prostu świetną grę (a w zasadzie trzy), a ekipa Vicarious Visions w doskonały sposób przygotowała ją do odbioru przez – nie bójmy się tego określenia – ludzi współczesnych.
"Crash Bandicoot N. Sane Trilogy" to bezpretensjonalna rozrywka na wiele przyjemnych godzin. Ot, taka odskocznia, niedzielna zabawa między obiadem u teściów a wieczornym spotkaniem z kumplami. Można się zachwycać. No i pozostaje jeszcze ta piękna kwestia zestawienia pierwszych gier Naughty Dog z produkcjami, które wychodzą spod ich skrzydeł teraz.
Ewolucja, jakiej dokonało to studio, jest czymś niesamowitym, to naprawdę ciekawa sprawa – od świrującego zwierzaka po tematy, jak to mówi klasyk, trudne. Naprawdę warto wrócić na chwilę do korzeni i być nie facetem alfa, tylko chłopcem.
Nasza ocena: 8/10