Battlefield V [recenzja]

Seria "Battlefield" wraca do domu. Po potyczkach w okopach wielkiej wojny i na współczesnych polach bitewnych znów lądujemy na frontach II światowej. Do broni, towarzysze!

Battlefield V fot. Producenci / Wydawcy
fot. Producenci / Wydawcy

Osiem dużych map oddanych graczowi w nowym „Battlefieldzie” robi spore wrażenie i gdyby nie trzeba było cały czas strzelać, naprawdę chętnie oddałbym się zwiedzaniu. O, tu taki widok ładny, tam bardziej nawet, patrz, jaka kamienica – chciałoby się pozachwycać. Jednak zróżnicowane tryby gry plus udział pojazdów naziemnych i lotnictwa tak spokojną zabawę wykluczają.

Jest bardzo dynamicznie, ale na szczęście bez poczucia chaosu. To głównie zasługa delikatnie przemodelowanej rozgrywki (brawo, DICE!). O ile w „Battlefieldzie 1” mogły drażnić sytuacje, w których gracz lądował w przypadkowej drużynie złożonej z samych strzelców wyborowych – którzy zamiast wspierać wykonywanie zadań z dystansu, skupiali się na zbieraniu punktów za zabójstwa – o tyle w nową odsłonę trzeba grać wspólnie i mądrze. Dopiero wówczas tryb multiplayer pokazuje zęby – bialutkie, lśniące i równe.

Trudno wówczas się od tej gry oderwać, chce się więcej i więcej. A samo strzelanie, które też uległo modyfikacjom? Jest jeszcze lepiej. Bardziej jak w słynnej scenie z „Gorączki” Michaela Manna niż w rozwałce jak z „Predatora” Johna McTiernana, if you know what I mean. Jest m-i-o-d-n-i-e. Na tryb dla pojedynczego gracza powinno się natomiast spuścić zasłonę miłosierdzia, bo to znów bardziej rozbudowany samouczek. Na start gracz otrzymuje trzy znacznie za krótkie wojenne opowieści (aktualizacje mają przynieść kolejne), które nie zapadają w pamięć. Ogromna szkoda. Czyli nowy„Battlefield” jest grą świetną (i bez przepustki sezonowej!), ale tylko dla fanów trybu multi.

Battlefield V

Wydawca PL: Electronic Arts

Platformy: PC, PS4, Xbox One

Ocena:

Zobacz również:
REKLAMA