Piłem piwo
Nie żebym się chwalił. Wiem, jak alkohol wpływa na moją formę dzień po, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, aby w jakiś sposób zmierzyć realne szkody, które wyrządza sile i kondycji. Okazja się pojawiła, a ja wykonałem słynny WOD po raz pierwszy - wypoczęty, najedzony i szczęśliwy. Droga Cindy, to było 20 minut, które wstrząsnęło moim światem w posadach.
Po ostatniej, czternastej rundzie z radością klapnąłem na podłogę, gdzie spędziłem kilka rozkosznych minut. Tlen. Woda. Tlen. Woda. Gdy czarne plamki znikły z mojego pola widzenia, udałem się w triumfalną podróż do szatni. "Druga próba będzie ciekawa" - pomyślałem. No i była.
I żałuję
Wypada chyba uczciwie zacząć od tego, że po pierwszej Cindy zbierałem się jakieś dwa dni. Fizycznie i psychicznie. Co za kobieta! Po poważnej rozmowie z kolegami w pracy oszacowałem, że przed drugą randką powinienem wychylić kilka piwek. Tak dla kurażu. Stanęło na pięciu – uznaliśmy, że ilość jest wystarczająca, aby poczuć efekt delikatnego, alkoholowego zmęczenia. Do tego dodajmy odwodnienie, wypłukanie kilku dobrych witaminek i minerałów oraz gorszą regenerację.
ZOBACZ TEŻ: Seks a forma sportowa - osłabia czy wzmacnia?
No i oto mamy mnie, przyssanego do butelki wody jeszcze w szatni przed rozpoczęciem treningu. Czułem, że ewentualny rekord jest tego dnia mniej więcej tak daleko, jak cała polska scena muzyczna za duetem PRO8L3M. (Panowie, „Flary” to coś pięknego.) Wracam jednak do Cindy, która rozprawiła się ze mną w jeszcze bardziej brutalny sposób. Po 8 rundach kaźni przysięgłem, że kończę z piwkami.
Komentarze