Kiedy obserwuje się grę Wahlberga w filmie "The Fighter", nie sposób nie odnieść wrażenia, że to rola stworzona dla niego. Jakby pierwowzór postaci - bokser Micky "Irish" Ward - był jego bratnią duszą, a reżyser doskonale wiedział, co z 40-letniego już aktora może wydobyć.
Właściwy moment
Wahlberg w swojej karierze aktorskiej miał wzloty i upadki. Jest bardzo nierówny, czasami źle dobiera sobie role. Dwa razy nominowano go do Złotych Malin, dwukrotnie do Złotych Globów i raz do Oscara. To co najmniej zastanawiające zestawienie. Na ekranie bywa flegmatyczny, czasami ciężko stworzyć mu postać wyrazistą, do której widzowie od razu mogą się ustosunkować. Bywa, że po prostu irytuje. I taki właśnie jest jego Micky Ward w "Fighterze". Tyle że tym razem to wszystko można zapisać Wahlbergowi na plus.
Zamiast kawy
Wahlberg uwielbiał boks od zawsze. "W mojej salce treningowej wisi plakat z Muhammadem Alim z jego autografem - mówi. - Boks to moja pasja. Kiedyś trochę trenowałem, ale była to dla mnie zabawa". Film to myślenie zweryfikowało. "Żeby dobrze wypaść w scenach ringowych, trenowałem dwa lata - dodaje. - Wiem, że mięśnie brzucha powinno się trenować jako ostatnie, ale to od tego zaczynam dzień. Również tym kończę".
Poranny trening Marka Wahlberga opiera się na seriach, w których robi po 15 powtórzeń:
- 15 pompek,
- 15 unoszenia bioder,
- 15 skłonów bocznych (na każdą stronę),
- 60 sekund mostek boczny (na każdą stronę)
- 15 skrętów tułowia w siadzie.
Mark wszystkie ćwiczenia robi jedno po drugim, bez żadnej przerwy na odpoczynek. "Po wszystkich odpoczywam dwie minuty i powtarzam cały cykl. I jeszcze raz" - tłumaczy Wahlberg, który poranny trening, jak sam mówi, wykonuje po to, by nie wrócić do złych nawyków.
Zamiast szału
Wielka willa, domek gościnny i własny gym, boisko do koszykówki oraz minipole golfowe to nagroda, którą Wahlberg sam sobie wręczył za wygrany zakład z samym sobą. Mark skupia się teraz tylko na trzech rzeczach: rodzinie, pracy i budowaniu formy.