Nie ma wątpliwości, że jeśli chcemy dbać o serce, powinniśmy ograniczać ilość tłuszczów nasyconych, które trafiają na nasze talerze. Przynajmniej jeśli popatrzeć na oficjalne zalecenia dietetyczne. Jak świat długi i szeroki, wszystkie możliwe instytucje i organizacje zalecają bowiem, aby wykreślać je z jadłospisu. Tłuszcze nasycone podnoszą bowiem poziom cholesterolu LDL i w istotny sposób zwiększają przez to ryzyko chorób serca. W praktyce oznacza to, że mamy jeść znacznie mniej mięsa i nabiału, czy też ogólnie mówiąc – produktów pochodzenia zwierzęcego. Stawka jest wysoka, bo choroby układu krążenia są obecnie na świecie najpowszechniejszym zabójcą. Według danych GUS z 2015 roku w samej Polsce z przyczyn kardiologicznych umiera rocznie 175 tysięcy osób. Jest jednak pewien szkopuł. Choć we wspomnianych zaleceniach dietetycznych co do spożycia tłuszczów nasyconych istnieje podziwu godny konsensus, to jednak świat nauki daleki jest od pełnej zgody co do tego, czy tłuszcze nasycone rzeczywiście są tak bardzo szkodliwe. Istnieje bowiem sporo badań, które podają ten pogląd w wątpliwość. Zanim jednak przejdziemy do nich, poszukajmy momentu, w którym w ogóle pojawiła się koncepcja, że mięso i nabiał szkodzą sercu.
SPRAWDŹ TEŻ: Na czym smażyć?
Krok w przeszłość
Do lat 40. XX wieku ludzie, nawet w najbardziej rozwiniętych krajach świata, nie zastanawiali się, czy ich dieta powoduje tycie albo zatykanie tętnic” – mówi dr Adrienne Bitar z Cornell University, naukowczyni, zajmująca się historią żywności, autorka książki „Diet and the Disease of Civilization”. O jedzeniu myślano jako o lekarstwie najwyżej w takim sensie, że odsuwało widmo niedożywienia.
Potem, w latach 50. XX wieku, dr Ancel Keyes, fizjolog z University of Minnesota, zaobserwował pewien paradoks. Bogaci ludzie w Ameryce byli dobrze odżywieni, ale notowano wśród nich wysoką liczbę chorób serca. Mężczyźni w średnim wieku w USA byli na nie narażeni 4-10 razy bardziej niż faceci w powojennej Europie, Japonii czy innych krajach. Keys uważał, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest dieta, a zwłaszcza wysokie spożycie nasyconych kwasów tłuszczowych. Tłuszcz ogólnie stanowił wtedy do 40% diety przeciętnego Amerykanina i tylko 20% statystycznego Włocha. Keyes zanotował, że wśród osób jedzących mniej tłuszczu spada poziom cholesterolu we krwi, co powoduje spadek ryzyka chorób serca. A na poziom cholesterolu szczególnie mocno wpływały właśnie tłuszcze nasycone.
„W 1955 roku prezydent Eisenhower miał atak serca. I wtedy w publicznej przestrzeni pojawiła się świadomość, że choroby serca są epidemią” – mówi Keyes.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Trzy rzeczy, które szkodzą Twojej wątrobie
Kolejny ważny krok w historii badań nad rolą tłuszczów nasyconych to lata 80. XX wieku. A istotną postacią jest obecnie 76-letni prof. Walter Willett, epidemiolog z Harvard T.H. Chan School of Public Health. „Gdy zaczynałem lekarską praktykę, frustrowało mnie, że pacjenci chorują na cukrzycę, nadciśnienie i choroby serca, których nie potrafię wyleczyć. Dlatego w pierwszej kolejności chciałem zrozumieć, skąd te choroby się biorą” – wspomina naukowiec. W 1980 roku prof. Willett zdobył doktorat i rozpoczął pracę na wydziale epidemiologii. Opracował bardzo precyzyjne kwestionariusze dietetyczne, które przekazano 122 tysiącom pielęgniarek, aby odnaleźć powiązania między ich zwyczajami żywieniowymi a zdrowiem. Tak zaczęło się Nurses’ Health Study, określane kamieniem milowym w historii badań. Praca prof. Willetta wykazała, że w kontekście chorób serca tłuszcze nasycone nie są jednoznacznie złe. Nie są także dobre. „Wszystko zależy, do czego je porównujemy. Jeśli do tłuszczów typu trans, to wypadają pozytywnie” – opisuje naukowiec. Na każde 2% kaloryczności diety z tłuszczów trans ryzyko chorób serca rośnie aż o 23% – wynika z przeglądu w czasopiśmie naukowym „The New England Journal of Medicine”. „Jeśli jednak porównać je z tłuszczami nienasyconymi, wypadają już gorzej” – zwraca uwagę prof. Willett. Mimo swojej pozycji akademickiej, ma on jednak zajadłych przeciwników.
Wielkie kłamstwo?
Nina Teicholz to autorka książki „The Big Fat Surpise: Why Butter, Meat adn Cheese Belong in a Healthy Diet”. Według niej konieczność ograniczania tłuszczów nasyconych zmniejsza konsumpcję produktów odzwierzęcych. „Tymczasem mięso oraz nabiał dostarczają składników niezbędnych dla ludzkiego zdrowia. Są najbardziej efektywnym kalorycznie sposobem, żeby je sobie zapewnić” – uważa Teicholz. Według niej są dowody, które świadczą, że zdrowe jest spożycie tych produktów w ilości prawie dwukrotnie większej niż obecnie zalecana.
Teicholz twierdzi, że wytyczne, aby ograniczać jedzenie produktów pochodzenia zwierzęcego, zmniejszają w naszej diecie ilość produktów nieprzetworzonych, takich jak czerwone mięso i nabiał. Przez dłuższy czas próbowała się przebić z tym przekazem do mediów, ale jej krucjata nabrała tempa dopiero w 2014 roku, gdy artykuł Teicholz na temat tłuszczów nasyconych pojawił się w prestiżowym „The Wall Street Journal”. A o całej sprawie zatweetował John Arnold. Ten amerykański miliarder od dawna finansuje dyskusyjne poglądy dietetyczne. Przykładowo, w latach 2012-2013 wydał 40 mln $ na projekt „Nutrition Science Initiative”, w ramach którego miano przetestować podstawowe założenia metabolicznych i hormonalnych przyczyn otyłości i związanych z nią chorób. Teicholz opowiada, że po wspomnianym tweecie skontaktowała się z Arnoldem, który zaprosił ją na spotkanie. Ostatecznie w wyniku ich współpracy powstała Nutrition Coalition.
SPRAWDŹ: Ile żółtego sera możesz zjeść?
Celem tej organizacji jest wzbudzenie u decydentów świadomości, że potrzebna jest zewnętrzna wobec obecnych instytucji recenzja dietetycznych zaleceń. Teicholz jest dyrektorem wykonawczym Nutrition Coalition i z tego tytułu pobiera wynagrodzenie w wysokości 144 000 $ rocznie. Finansowanie tej organizacji non profit ma pochodzić z datków i grantów. W 2018 roku w tej formie pozyskano około pół miliona dolarów. Nutrition Coalition stoi na stanowisku, że rządowe wytyczne dietetyczne opierają się na słabych dowodach naukowych. „Żeby zalecać ograniczanie kwasów tłuszczowych w diecie, instytucje odpowiedzialne za nasze zdrowie powinny przedstawić spójne dowody na to, że działają one negatywnie” – mówi. I podaje na swojej stronie (nutritioncoalition.us) listę wielu badań, które podważają związek między nasyconymi kwasami tłuszczowymi a chorobami serca. To nie wszystko. Nutrition Coalition zwraca uwagę, że w przypadku członków Departamentu Rolnictwa Stanów Zjednoczonych, ustalających normy dietetyczne dla USA, występuje potencjalny konflikt interesów. Trzy osoby z dwudziestu miały w przeszłości otrzymywać finansowanie ze strony producentów orzechów, ziemniaków albo były związane z firmami Nestlé i Danone.
Oskarżenia idą jednak w dwie strony. Dr David L. Katz, dyrektor i założyciel Yale-Griffin Prevention Research Center na Yale University, a także inni naukowcy, uważają, że Nutrition Coalition lobbuje na rzecz przemysłu mięsnego, który od dekad wpływa na opracowywanie zaleceń dietetycznych dla Amerykanów. Nie ma żadnych dowodów, że Nutrition Coalition przyjmuje pieniądze od producentów mięsa albo nabiału, czy też czegokolwiek innego, ale w jego radzie naukowej jest człowiek powiązany z firmą Virta Health, która rekomenduje wysokotłuszczową dietę ketogeniczną jako wsparcie w przypadku oporności na insulinę i cukrzycę. A organizacja wspierała naukowców, którzy prowadzili badania finansowane przez producentów wołowiny.
No i jest jeszcze jeden granat, który wrzuca się na podwórko Nutrition Coalition: brak niezbędnego doświadczenia. „Ludzie zajmujący w tej organizacji wysokie stanowiska nie są wykształceni dietetycznie albo naukowo” – mówi dr Katz. Rzeczywiście, połowa z nich nie ma doświadczenia w sektorze zdrowotnym, wliczając samą Teicholz, która ma wyższe wykształcenie z amerykanistyki. Pozycji oraz wykształcenia nie brakuje za to z pewnością dr. Willettowi z Harvardu, jednak Teicholz formułuje wobec niego szereg zarzutów. „Dotyczą go poważne intelektualne oraz finansowe konflikty interesów, których nigdy nie deklaruje w związku ze swoimi badaniami. A to na ich podstawie w dużej części opierają się zalecenia dietetyczne”. Teicholz dodaje, że „Willett jest ideologicznym weganinem, którego prace mają wspierać przejście na wegetariański lub wegański sposób odżywiania”.