Bite dwa miesiące
Zacząłem od tego, że skontaktowałem się z dietetykiem Damianem Parolem, specjalistą od diet bezmięsnych. Nie chciałem jednak, żeby układał mi całe menu. W końcu jeśli ktoś będzie chciał iść w moje ślady, raczej nie skorzysta z pomocy profesjonalisty, tylko będzie kombinował sam.
Poprosiłem za to o wskazówki, na co mam uważać, oraz listę badań, które muszę zrobić, by sprawdzić wpływ jedzenia bez mięsa. Ku mojemu przygnębieniu ustaliliśmy, że miesiąc to za mało, by zauważyć efekty, więc próba powinna potrwać minimum dwa miesiące. Postanowiłem, że pierwszy będzie wegetariański, czyli bez mięsa i ryb, a drugi wegański – w ogóle bez produktów pochodzenia zwierzęcego.
Potem zostało mi już tylko wybrać się do laboratorium Scanmed i dać się kilkakrotnie skłuć (lista badań była dość długa), by ustalić parametry wyjściowe mojego organizmu. W poniedziałek, 13 marca 2017 roku, na śniadanie zamiast jajecznicy na bekonie zjadłem jajecznicę z cebulą i pieczarkami. Kalorii i makroskładników nigdy nie liczyłem i nie miałem zamiaru tego zmieniać. Byłem przekonany, że mój organizm, który zawsze sam wiedział, ile potrzebuję zjeść, i tym razem da sobie radę.
Za mało białka
Ku mojemu zdziwieniu zauważyłem szybko, że mechanizmy zarządzające u mnie poczuciem głodu i apetytu, wcześniej wyregulowane jak w szwajcarskim zegarku, nagle zaczęły szwankować. Wcześniej jadłem trzy posiłki o stałych porach. Teraz dołożyłem do nich koktajl złożony z bananów, odżywki białkowej (zawierała proteiny z jaj – tej wegańskiej nie byłem w stanie przełknąć) oraz różnych dodatków typu otręby gryczane, chia, mak, mleko sojowe, warzywa liściaste, no taki koktajl na winie – co się nawinie, to do koktajlu.
Mimo to zdarzało się coraz częściej, że w ciągu dnia czułem głód. I to taki, którego nie mogłem opanować, co kilka razy skończyło się wyprawą do sklepu po cokolwiek. Jak się zapewne domyślasz, to cokolwiek bardziej przypominało batonik niż zbilansowany posiłek. Wspólnie z Damianem Parolem ustaliliśmy prawdopodobnego winnego – to obiad, w którym nie było zbyt wiele protein.
Gdy gotowałem sobie sam, byłem w stanie przygotować posiłek zawierający ich odpowiednią ilość. Białko dostarczały mi np. kiełki na patelnię, tofu (jeśli zamarynować je na noc, staje się zjadliwe, chociaż na dobrą sprawę przez dwa miesiące nie udało mi się do niego przyzwyczaić) czy kasza gryczana.
Natłok codziennych obowiązków sprawiał jednak, że na co dzień nie udawało mi się przestawić na samodzielne gotowanie i jadłem w firmowej kantynie. A tam, owszem, jedzenie jest smaczne i codziennie podawano jedno albo dwa dania bez mięsa, ale nie było w nich zbyt wielu protein.
W efekcie brałem na talerz więcej jedzenia niż wcześniej, a mimo to bywałem głodny. W praktyce okazało się, że chcąc zjeść zbilansowany posiłek bez mięsa, trzeba przygotować go samemu. Alternatywa to jedzenie w wegańskiej lub wegetariańskej restauracji, ale są one zbyt rzadkie, by móc na nich polegać.
Komentarze
~Darek Zebrowski, 2019-08-26 07:16:28
~xbba, 2018-08-11 02:04:27
~Maciej, 2017-11-21 09:41:24
~Monika, 2017-08-10 22:20:02
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?