Jeżeli jest na świecie naród, który żyje, aby jeść, to są to Tajowie. Nie trzeba prowadzić badań etnograficznych, by się o tym przekonać – wystarczy spacer ulicami dowolnego tajskiego miasta. Jedzenie jest wszędzie, każdy metr chodnika zastawiony jest garkuchniami, z kotłów bucha para, na grillach dochodzi drób i wieprzowina, owoce morza skwierczą nad żarem, w garnkach bulgocą wielobarwne curry i zawiesiste zupy, stragany uginają się pod ciężarem owoców, których nazwy zna tylko lokalna ludność.
Nie martw się o higienę – tu o czystość nie dba sanepid, a wolny rynek. I robi to skutecznie – przez niemal dwa lata jedzenia na ulicach Bangkoku nie zatrułem się ani razu. Zaciągnij się aromatem trawy cytrynowej, mleka kokosowego i chili, rozsmakuj się w ryżowych kluskach, pikantnych sałatkach i słodyczy azjatyckich deserów, a zrozumiesz, dlaczego Tajowie uwielbiają jeść i robią to o każdej porze dnia i nocy.