1. Jak to ma działać?
Przez trzy dni w tygodniu masz stosować konkretne menu o bardzo niskiej kaloryczności (1100-1400 kcal dziennie). Przez pozostałe cztery jadłospis układasz już sam, ale wciąż ma to być dieta zdrowa i nieprzesadnie obfitująca w kalorie. Twórca diety sugeruje 1500 kcal. Takie cykle powtarzasz tyle razy, aż dojdziesz do masy ciała, którą chcesz osiągnąć.
2. Masa leci?
To zależy. Sugerowany deficyt kaloryczny będzie w przypadku większości mężczyzn bardzo duży, więc masa ciała zacznie spadać. W zdecydowanej większości przypadków jednak nie o obiecywane 4-5 kg na przestrzeni tygodnia.
3. Zakazy?
Niewiele. Przede wszystkim musisz trzymać się deficytu kalorycznego, więc masz pić głównie wodę i kawę; alkohol odpada. Dieta odradza też stawianie na sztuczne słodziki, które mają powodować tycie. Taki pogląd jest jednak sprzeczny z wynikami badań.
4. Jakieś plusy?
Dwa, ale raczej na siłę. Po pierwsze, podkreśla wagę deficytu kalorycznego, czyli niezbędnego warunku odchudzania. Po drugie, nie demonizuje żadnych składników diety poza (niesłusznie) sztucznymi słodzikami.
5. A minusy?
Sporo. Obiecuje nierealnie szybkie odchudzanie. Proponuje zbyt duży deficyt kaloryczny, przez który trudno Ci będzie w ogóle normalnie funkcjonować, a już z pewnością trenować i regenerować się. Tworzy wrażenie kolejnej diety cud, w której zastosowanie konkretnych produktów w menu przyniesie wyjątkowy efekt. A Ty masz, po pierwsze, jeść tak jak lubisz, a po drugie, zastosować jak najmniejszy deficyt kaloryczny potrzebny do tego, żeby masa ciała poszła w dół. Najlepiej powoli. Dieta nie może Ci dezorganizować życia, bo rzucisz ją w cholerę i będzie efekt jo-jo.
6. Wyrok
Surowy, ale sprawiedliwy – odradzamy. Swoją drogą zastanawiamy się, skąd wzięła się nazwa. Chcielibyśmy zobaczyć żołnierza, który przez 3 dni z rzędu jedzie na menu o tak niskiej kaloryczności i daje radę ogarnać wszystkie swoje obowiązki.