Nie ulega wątpliwości, że dokładne liczenie kalorii potrafi konkretnie obrzydzić życie, więc na co dzień osoby, które starają się ograniczać kaloryczność posiłków, raczej szacują wartość energetyczną jedzenia niż rozbierają je na czynniki pierwsze z wagą i kalkulatorem. Potem zaś, gdy wskazówka na wadze uparcie nie chce się ruszyć nawet o milimetr, winę przypisują nieskuteczności metody, a nie jej wadliwemu zastosowaniu.
ZOBACZ: 5 istotnych faktów o kaloriach
Tymczasem winien nie jest brak skuteczności deficytu kalorycznego, tylko jego brak. Okazuje się bowiem, że metoda "na oko", powszechnie znana z wysyłania chłopów do szpitala, średnio sprawdza się także w przypadku odchudzania.
Ile spalamy, ile zjadamy
The Journal of Sports Medicine and Physical Fitness opisuje doświadczenie przeprowadzone przez naukowców z kanadyjskiego uniwersytetu w Ottawie. Grupa badanych przez nich osób najpierw weszła na bieżnię, na której biegła wolnym tempem (50% maksymalnego) tak, aby spalić raz 200, a raz 300 kcal. Następnie zostali poproszeni, aby oszacować, jak dużo energii zużyli, a jeszcze później, aby dokładnie tę ilość uzupełnić przy szwedzkim stole, samodzielnie komponując posiłek.
Badani wypadki kiepsko w obu konkurencjach. Nie dość, że przeszacowali ilość zużytej energii aż 3-4 krotnie, to jeszcze później zjadali 2-3 razy więcej, niż rzeczywiście spalili. Kropka. Kurtyna w dół, masa w górę.
Zawodowcy też na plusie
O tym, że szacowanie kalorii to trudna sztuka, przekonali się również uczestnicy eksperymentu opisanego w Journal of the American Dietetic Association. Jest on o tyle ciekawe, że brali w nim udział nie tylko zwykli ludzie, ale także zawodowi dietetycy. Ci pierwsi, poproszeni o to, by oszacować kaloryczność swojego menu, zaniżali ją średnio aż o 429 kcal. Dietetykom poszło lepiej, ale i tak byli średnio o 223 kcal od rzeczywistego spożycia. Przekraczanie swojego zapotrzebowania kalorycznego o taką wartość przez dłuższy czas oznacza sporo kilogramów na plusie.
PRZECZYTAJ: IIFYM - dlaczego to kiepski pomysł?
Skoro kłopoty z szacowaniem kaloryczności mają nawet profesjonaliści, jest wysoce prawdopodobne, że nie radzą sobie z tym śpiewająco także przeciętni zjadacze chleba. Dlatego jeśli jeszcze kiedyś usłyszysz, że ktoś narzeka, jak to nie może schudnąć, chociaż "liczy" kalorie, zapytaj go, jaką metodą to robi. Ta "na oko" się liczy.