Transport z dnia na dzień staje się coraz droższy, a woda jest taka sama w Polsce, jak np. w Hiszpanii. Dlatego producenci soków wpadli na genialny w swej prostocie pomysł, że zamiast przewozić hektolitry soków wyciśniętych wprost z owoców, będą transportować jedynie esencję, czyli koncentrat. I to jest właśnie główna przyczyna zamieszania z sokami.
Gdyby nie odparowywanie i dolewanie wody, sok byłby po prostu sokiem, i nikt nie musiałby się trudzić z podawaniem na opakowaniu, ile procent soku jest w soku.
Niestety, prawa ekonomii są nieubłagane i na sok po prostu wyciśnięty z owoca możemy liczyć jedynie w domu , ewentualnie na stoisku w galerii handlowej w cenie 10 zł za małą szklaneczkę. Większość z nas skazana jest na soki z kartonów.
Pięknie zapakowane, z apetycznymi, kolorowymi i soczystymi owocami na opakowaniu. Jednak w kartonie z ociekającym rosą owocem nie zawsze jest sok.
W sokach stuprocentowych nie ma dodanego cukru. W nektarach może być go nawet 200 gram w 1 litrze. Zawartości cukru w tzw. napojach prawo nie reguluje.
Nazwa ma znaczenie
To, co jeszcze 25 lat temu nazywaliśmy sokiem ("Poproszę wodę z sokiem" - mówiło się do pani obsługującej saturator), dziś nosi właściwą nazwę syrop. Sokiem zaś nazywamy to, co kupujemy najczęściej w litrowym kartoniku z pięknymi owocami na opakowaniu.
Jednak warto się przyjrzeć temu opakowaniu nieco dokładniej, żeby nie dać się nabić w... tym razem w karton.
Jedną z dobrych stron biurokracji unijnej jest to, że obowiązujące w Unii prawo stara się chronić konsumenta. Nie tylko poprzez regulację np. cen połączeń komórkowych, ale również poprzez zastrzeganie nazw określonych produktów.
Innymi słowy, żeby coś nazywało się pasztetem, musi zawierać mięso, a jeśli producent chce coś nazwać sokiem, musi to mieć z sokiem więcej wspólnego niż to, że jest w płynie. Zgodnie z tzw. Dyrektywą Sokową Komisji UE napoje pochodzenia owocowego dzielą się na trzy kategorie: soki stuprocentowe, nektary i inne pochodne, zwane potocznie napojami.